przejdź do treści głównej
Zanurz się w źródłach
Uratowała bezcenne nagranie z archiwum TVP
W stanie wojennym uratowała bezcenne nagranie z archiwum TVP. „Rzecz nie do odtworzenia” Justyna Bryczkowska
W stanie wojennym uratowała bezcenne nagranie z archiwum TVP. „Rzecz nie do odtworzenia”

Pracę zaczynała jako jedna z pierwszych reporterek „Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego” i współtwórczyni Redakcji Łączności z Widzami. Swego czasu spacyfikowała samozwańczego Zorro, który wdarł się do siedziby telewizji, odpowiadała także na listy widzów oburzonych zbyt głębokimi dekoltami Kaliny Jędrusik. Wspomnienia Lucyny Barcz można przesłuchać dzięki Fundacji Ośrodka KARTA, która udostępniła fragmenty obszernego wywiadu biograficznego na portalu Zbiory Społeczne.

Szara eminencja TVP. „Ma złoty dorobek”

Nawet pobieżne informacje, które o Lucynie Barcz można znaleźć w sieci, sugerują, że to postać naprawdę wyjątkowa. Jak się nie zainteresować kimś, kto w relacji ze spotkania zorganizowanego w ramach wydarzenia „Noc z gwiazdami” Telewizji Polskiej, nazwany został „szarą eminencją ze złotym dorobkiem”[1]? Portal Zbiory Społeczne kryje naprawdę mnóstwo ciekawych informacji na temat jej długoletniej pracy.

Lucyna Barcz w wieku 20 lat zaczęła pracę jako redaktorka działu wiejskiego „Sztandaru Młodych”. W środowisku dziennikarskim szybko dała się poznać dzięki wyjątkowemu zaangażowaniu, talentom organizatorskim, niezwykłej empatii wobec współpracowników i czytelników. Kiedy miała lat 25 (urodziła się 19 grudnia 1931 roku w rodzinnej wsi Jana Kasprowicza, Szymborzu), otrzymała ofertę angażu od Telewizji Polskiej, która główną siedzibę miała wówczas przy dzisiejszym placu Powstańców w Warszawie. Lucyna zaczęła działać w 1956 roku i u boku Jadwigi Kwapich została jedną z pierwszych reporterek „Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego”. Program na początku był nadawany co tydzień jako kronika filmowa, a jednym z bardziej charakterystycznych elementów oprawy audycji był fragment wykonywanego przez zespół Mazowsze utworu „Warszawski dzień”, a także okrzyk gazeciarza „Telewizyjny Kurier Warszawski”.Przy okazji warto dodać, że „TKW” nadawany jest do tej pory, a jako reporterzy występowali w nim także m.in. Zygmunt Chajzer (późne lata 80.), Tomasz Knapik (lata 80. i 90.), Krzysztof Ziemiec (przez rok od 1993 do 1994) czy znany potem z „Faktów” Marcin Pawłowski (1994–1997)[2].

Jak wyglądało wynagrodzenie za pracę w telewizji w latach 50.?

Wracając do początków polskiej telewizji publicznej, Barcz opowiedziała Annie Mizikowskiej w wywiadzie biograficznym dla Archiwum Historii Mówionej Fundacji Ośrodka KARTA i Domu Spotkań z Historią, że dość szybko po stażu dostała ofertę stałej pracy[3].– To był trzymiesięczny staż i pierwszego listopada zostałam zatrudniona na etacie reportera albo młodszego reportera.

Stanisław Lutkiewicz pyta mnie: „Słuchaj, a ile chcesz zarabiać?” Pytanie w ogóle nie z tej ziemi. Więc ja mówię: „Tyle, ile jest napisane w papierach, dokładnie tyle”.
Uposażenie wtedy składało się z dwóch części: tak zwanej podstawowej i tak zwanej wierszówki. Też w telewizji była tak zwana, znaczy wierszówka, chyba wierszówka to się nazywało – czyli jak coś się zrobiło ponad normę, to się dostawało honorarium. A ta pierwsza część pensji to była tak zwana „gotowość” do pracy. To była niewielka suma – opisała Barcz.

Pewne wyobrażenie o stawkach płaconych przez telewizję może dawać np. kwit honorarium z Polskiego Radia i Telewizji, który udostępniło na portalu Zbiory Społeczne Archiwum Stefana Pappa. Dokument ten to kopia polecenia przelewu dla Stefana Pappa od Związku Polskich Artystów Plastyków. „Honorarium z Polskiego Radia i Telewizji”, czytamy w nagłówku blankietu. Ile ono wynosiło? Otóż 473 zł, a blankiet wysłany został 23 września 1969 roku. Jak podaje na swojej stronie ZUS, w roku 1969 roku przeciętne miesięczne wynagrodzenie wynosiło 2174 zł, co w skali roku przekłada się na 26 088 zł[4]. Można przypuszczać, że artysta stałym pracownikiem TVP nie był i otrzymał wynagrodzenie za przygotowanie jakiejś pracy na potrzeby np. scenografii.

Finansowe wsparcie od kolegów z telewizji

Lucyna Barcz nie ukrywała w nagranym wywiadzie biograficznym, że jej podejście do wynagrodzenia od TVP było zdecydowanie idealistyczne i tak na dobrą sprawę oznaczało, że często brakowało jej pieniędzy.

Na szczęście mogła liczyć na wsparcie znajomych z pracy, którzy wykazywali się niezwykłą solidarnością.

– Jak zaczęłam pracować w telewizji, to pracowała nas niewielka grupa. Ale były już pierwsze wydzielone redakcje, np. sportowa. Zaprzyjaźniłam się z kolegami [...]. Ci dwaj, Jurek Budny i Zbyszek Smarzewski [pewnego dnia powiedzieli – przyp. aut.]: „Chodź do nas, pogadamy”. No i tak gadamy, gadamy. Właśnie tak opowiadam im o mojej sytuacji rodzinnej, życiowej itd. I ci dwaj koledzy następnego dnia, czy tam za dwa dni, przynoszą mi pieniądze. Nie wiem, jak to było, czy ja powiedziałam „Czy to jest pożyczka”, w każdym razie [odpowiedzieli – przyp. aut.] „Nie, nie, nie”. Ja dostałam od nich pieniądze. W jakiej to było kwocie? Myślę, że dość dużej, bezzwrotnej zapomogi od moich kumpli. To było niesłychane – usłyszała Anna Mizikowska.

Ta solidarność była czymś, co utrzymywało się przez lata: – I jak umarł mój syn, to moi koledzy, z którymi przepracowałam też ponad 20 lat, przyszli i przynieśli mi pieniądze. Złożyli się, bo byłam wtedy bez grosza, mimo że 53 lata przepracowałam w telewizji. Byłam bez pieniędzy, bo pracowałam przez całe swoje życie, tak jak powiedziałam Stanisławowi Lutkiewiczowi: Tyle, ile jest napisane – zaznaczyła.

Jak powstała Redakcja Łączności z Widzami?

Dla kontekstu: 22 stycznia 1954 roku zaczął w Warszawie działać Doświadczalny Ośrodek Telewizyjny z własnym zespołem dziennikarskim. Początkowo program nadawał tylko raz w tygodniu, ale z początkiem listopada następnego roku częstotliwość wzrosła do trzech emisji. Od 30 kwietnia 1956 roku nadawanie rozpoczął z kolei Warszawski Ośrodek Telewizyjny, który miał już znacznie większy zasięg. Za sprawą umieszczonej na Pałacu Kultury i Nauki stacji nadawczej wynosił już około 55 km. Ranga telewizji i jej zasięg wzrastały z biegiem lat coraz bardziej, ale codzienna emisja programu telewizyjnego rozpoczęła się tak na dobrą sprawę dopiero 1 lutego 1961 roku. Mniej więcej w tym samym czasie powstały także ośrodki regionalne TVP.Ciekawostką jest też to, że siedziba telewizji na Woronicza została oddana do użytku w lipcu 1969 roku – czytamy w tekście zredagowanym z okazji 55. rocznicy pierwszej audycji Telewizji Polskiej[5][6].

Początki telewizji były w stosunku do współczesnej działalności TVP raczej skromne. Ale od czegoś trzeba przecież zacząć! Pani Lucyna wspomina, jak wtedy wyglądała pierwsza redakcja: – Na placu Powstańców był taki jeden pokój, gdzie się mieścili wszyscy: i realizatorzy wizji, i realizatorzy dźwięku, i dziennikarze, i prezenterzy. Siedzieliśmy w jednym pokoju. Po prostu nie było więcej [pomieszczeń – przyp. red.], a poza tym w pewnym sensie to był taki pokój spotkań i przekazywania sobie uwag, swoich opinii na temat, bo w gruncie rzeczy, to wszystko było pierwsze. I dalej opowiadała w wywiadzie: – Emisje były w różnych godzinach, więc ci ludzie niekoniecznie siedzieli w tych samych godzinach. Każdy miał swoje biurko, bo to był dosyć duży narożny pokój. Ten do tego, ten do sportu, ten do teatru, ten do spikerowania – każdy miał swoje biurko. Ponieważ była nas nieliczna grupa, to mieściliśmy się jakoś.

Koncepcja stworzenia działu zajmującego się kontaktem widzów z telewizją narodziła się szybko: – Zostałam przydzielona do Zbyszka Dziacha, który już [...] w '56 roku myślał o stworzeniu jakiegoś kontaktu z widzami, których było w Warszawie kilkudziesięciu [...]. Zbyszek mówi: – Wiesz co [...], stworzymy redakcję łączności z widzami. I tak powstała [...] z dwojgiem ludzi, zapaleńców – fascynatów. [...] Uruchomiliśmy telefon właśnie do kontaktu z widzami. [...] Ludzie zaczęli telefonować – wyjawiła Barcz.

Należy pamiętać, że telewizja w Polsce zasadniczo w latach 50. jeszcze raczkowała i jej zasięg początkowo obejmował tylko Warszawę. Dopiero z biegiem czasu i rozwoju technologii nadawanie objęło resztę kraju. Ale już pierwsi widzowie mieli do pracowników telewizji mnóstwo pytań. I te dotyczyły właśnie kwestii technicznych: – Na początku bardzo interesowali się ekranem, czyli wizją, czyli techniką, prawda. Że tu obraz znika, tu obraz śnieży, tu obraz leci, tu nie widać, tu zanika [...]. Zaczęły napływać listy, on [Zbigniew Dziach – przyp. aut.] nosił te listy w teczce, a ja w swojej torebce. No bo nie mieliśmy gdzie ich przechować itd. – wspomina w nagraniu.

Te trudności sprawiły też, że narodził się pomysł na przydatną audycję, za sprawą której twarz Lucyny Barcz pojawiła się na wizji: – Zaczęliśmy odpisywać na te listy, a potem przyszło nam do głowy, że jeżeli tych listów przychodzi właśnie coraz więcej w sprawach techniki, to trzeba coś stworzyć na ekranie, żeby docierały te informacje do większej liczby osób. I w ten sposób powstała „Skrzynka techniczna”, do której zaprosiliśmy inżyniera Dębowskiego (nie pamiętam jego imienia) z tak zwanego ZURiT-u. To był Zakład Usług Radiowych i Telewizyjnych, mieścił się na Nowym Świecie na rogu Świętokrzyskiej. – No to, kto teraz wystąpi? – No ty! I w ten sposób [wystąpiłam – przyp. aut.] pierwszy raz w '56 lub '57 roku ja w charakterze osoby prowadzącej i pytającej pana inżyniera: „A co zrobić z tym? A co zrobić z tamtym?” itd. Jak długo trwała ta „Skrzynka techniczna”, nie pamiętam, w każdym razie był to przekaz na żywo – wspomina.

Co ludzie w listach do TVP piszą? Krytyczne uwagi o pracownikach telewizji

Nie samą techniką jednak człowiek żyje. Wiele uwagi publiczność poświęcała także spikerom oraz aktorom występującym na antenie. – Widzowie od samego początku bardzo się interesowali właśnie prywatnym życiem tych tak zwanych gwiazd, jak to się teraz mówi. Natomiast bardzo bacznie zwracali uwagę na to, czy pani Edyta jest ładnie uczesana, czy jakiś loczek jej tam jest niesforny, czy że pan Janek Suzin ma krawat krzywo zawiązany albo że jak występuje, to tam wystaje spod spodni jakiś kawałek gaci z przeproszeniem itd. – wspomina pani Lula. Problemem też miał być np. zbyt mocny makijaż poszczególnych prezenterek.

Szczególnie duże poruszenie wśród publiczności wzbudzała oczywiście Kalina Jędrusik, zwana wówczas przez pracowników telewizji Wicherkiem. Aktorka wywołała szczególny skandal obyczajowy, kiedy to pojawiła się na antenie w wydekoltowanej sukni i z krzyżykiem na łańcuszku to głębokie wycięcie zdobiącym. Izabela Koptoń-Ryniec w swoim tekście streszcza wspomnienia pani Lucyny na ten temat:„Szczególnie panie miały narzekać, że Jędrusik takim strojem «demoralizuje młodzież», a przy okazji «rozprasza uwagę» i wywołuje bezsenność u mężów”[7]. Podobne reakcje przytacza Patryk Pleskot w publikacji „Wielki mały ekran. Telewizja a codzienność Polaków w latach 60.”: „My górnicy jesteśmy do głębi poruszeni i wstrząśnięci obrazem, jaki ukazał się na ekranach telewizorów 4 grudnia [1962 r.]. Zlikwidujcie to syczące, nagie stworzenie [Kalinę Jędrusik – przyp.aut.], która na naszych twarzach wywołała rumieniec wstydu. Każdy występ ww. budzi niesmak i obrzydzenie” – miała pisać grupa górników już w 1963 roku. Na ten sam temat ponoć przyszło także ponad 30 innych listów. „Pozwalamy sobie zauważyć, że występ p. Kaliny Jędrusik odbiegał daleko od ogólnego poziomu programu. Złożyły się na to nie tylko niesmaczny sposób interpretacji piosenki wykonanej na zakończenie programu, ale także zbyt demonstracyjne pokazywanie swoich wdzięków” – relacjonuje Pleskot słowa pewnego inteligenta ze średniego miasta.

Lucyna Barcz w rozmowie ze „Stolicą” swego czasu wspominała także: „Przez całe życie uważałam, że ten, który jest po drugiej stronie ekranu, jest najważniejszy. I to nam wszystkim przyświecało. Do redakcji przychodzili dziennikarze, prezenterzy, montażyści, żeby zapytać o reakcje odbiorców. Uwagi telewidzów trafiały do kierownictwa w specjalnie redagowanym biuletynie”.

Najczęściej jednak widzowie dzwonili w soboty i niedziele, kiedy telewizja nadawała teleturnieje. Jak relacjonuje Interia słowa Barcz: „Na początku lat 60. przed gmachem telewizji odbywał się teleturniej poświęcony znajomości kodeksu drogowego. Telefony dzwoniły bez przerwy, ale z prowadzącym nie mieliśmy żadnej łączności. Na szczęście okna redakcji wychodziły na plac Powstańców, obciążałam zatem spinaczami karteczki z uwagami i... zrzucałam je na ulicę. Dzięki temu inż. Richter na wiele pytań odpowiedział jeszcze w czasie trwania programu. Dziś widzów, którzy chcą podzielić się uwagami, wita automatyczna sekretarka”[8].

Zorro i przyszły dyrektor produkcji, czyli bezpośredni kontakt z widzami telewizji

Niektórzy do pani Lucyny dzwonili ze szczególnym oddaniem: – Miałam takiego jednego wielbiciela, chyba było mu na imię Henryk, dzwonił prawie codziennie. „Dzień dobry pani Lucynko, dzień dobry”. To był człowiek oczytany, inteligentny i rzeczywiście miał takie fajne, merytoryczne uwagi. No, ale potem w końcu mówił: „Może byśmy się w końcu na kawę umówili” itd.

Raz doszło do sytuacji z perspektywy czasu może nawet humorystycznej, ale w istocie potencjalnie niebezpiecznej.

Panią Lucynę pewnego razu odwiedził sam Zorro. – Wdarł się. W czarnej opończy, w czarnym kapeluszu, z maską na twarzy. I mówi, że on musi do dyrektora.

on musi do dyrektora, więc ja go jakoś osadziłam na zewnątrz i pobiegłam – to wtedy dyrektorem był Jerzy Pański. Nie było go. Przyszłam i mówię, że go nie ma. Bo on ma sprawę i musi się do niego dostać. Jakoś mi się udało go spacyfikować. Jak nie, to nie. I zleciał na dół i rozpłynął się w ciemności wieczoru. Bo to już był późny wieczór. [...] Potem strażnik mnie pyta 'A gnata miał?', ja mówię 'A skąd ja mogę wiedzieć, to wy powinniście wiedzieć, czy miał gnata' – wspomina w wywiadzie Barcz.

Stan wojenny w TVP – groźne kolegium u prezesa

W 1976 roku pani Lucyna zajęła się publicystyką kulturalną i zaczęła wydawać blok „Spotkajmy się raz jeszcze”. W 1982 roku z kolei została sekretarzem redakcji, najpierw programu pierwszego, potem w 1985 redakcji dzienników telewizyjnych, a rok później Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego. Dzięki tej informacji mamy pewność, że starcie z prezesem TVP na kolegium w stanie wojennym nie zakończyło się zwolnieniem dyscyplinarnym. A jest to wyjątkowo intrygująca opowieść.

– Chodziłam na kolegia na 9. piętro, czyli do prezesa jako sekretarz naczelnej redakcji [...]. To był jeszcze stan wojenny moim zdaniem, 1982 rok. Wszyscy przychodzili. Ja byłam pierwszy raz na tym kolegium, to prezes był Wojciechowski bodajże [...]. Każdy zdaje sprawozdanie, co redakcja przygotowuje, no i do mnie „Co tam u Ambroziewicza” i tak dalej. Więc ja mówię, że Ambroziewicz jeszcze tam przygotowuje, jest tam w trakcie itd. Już nie pamiętam, jak to było dokładnie. To pan prezes mówi do mnie, że „tam w tej waszej redakcji to burdel panuje”. No więc nagle zapanowała grobowa cisza. Ja odpowiedziałam mu, że jak się skończy burdel w Białym Domu, to skończy się burdel w naszej redakcji. W ten sposób zakończyło się spotkanie u prezesa – opisała z zaskakującym spokojem w głosie.

– Tak było, cytował to Zygmunt Broniarek, jest to w internecie. Przyszłam na dół i mówię: – Słuchajcie, jak mnie nie wywalą z pracy, to będę z wami, a jak mnie wywalą, to trudno. No i tak minęło 50 lat, mówiąc umownie. Nikt mnie nie wywalił, bo powiedziałam, że jak przyjdzie jakiś sekretarz z Białego Domu, to powiem mu to samo – zapewniła pani Lucyna, a w tonie jej głosu jest coś takiego, co nie pozwala w te słowa wątpić.

Stan wojenny. Co się działo w TVP?

– Było powtórzenie przemówienia Jaruzelskiego w telewizji i stąd się właśnie dowiedziałam, że jest stan wojenny. No więc jest stan wojenny, wszystko nieczynne, telewizja nieczynna, no to siedzimy w domu. Ale potem się zorientowałam, że widocznie telewizja już miała jakieś informacje, no musiała mieć przecież, bo była jedynym środkiem przekazu. Były przygotowane listy ludzi, którzy mogą wejść do gmachu Telewizji Polskiej. Oczywiście członkowie Solidarności nie, stali przed bramą. (...) Ja dostałam przepustkę razem z Haliną Dębicką, dziennikarką właśnie programów kulturalnych, dziennikarką „Pegaza”, w styczniu, pierwszych dniach stycznia. Wobec tego poszłam – wspomina tamte dziwne dni. Sama przyznaje, że sporo szczegółów jej umknęło: – Już nie pamiętam, czy ktoś przyniósł tę legitymację, tę przepustkę, czy tam była przepustka. Nie pamiętam, bo to wszystko się działo niesamowicie szybko i wstrząsająco. Poszłyśmy tam do naszej redakcji – stacjonowali tam żołnierze – zaznacza Barcz.

Okazało się, że ktoś splądrował biura dziennikarzy: – Myśmy poszły do naszej redakcji i wszystko było powywalane na korytarz: zdjęcia z redakcji, pudła z filmami. Bałagan straszny. We dwójkę zaczęłyśmy to porządkować. [...] Mnóstwo było programów kulturalnych, dziennikarze, redaktorzy mieli te pomoce naukowe, że tak powiem, w swoich szafach: dokumenty, taśmy filmowe, które potem, już po emisjach zwracali do archiwum. Więc te taśmy filmowe leżą rozwinięte, mnóstwo zdjęć, tak zwanych werków z realizacji programów. [...] Więc zniszczone zostało całe bardzo cenne archiwum Grzegorza Królikiewicza, zniszczony szereg dokumentów. Myślę, że gdzieś wyrzucone do śmieci, bo tego nie było. Potem te zdjęcia gromadziłyśmy, oddałyśmy do archiwum – opisuje. Szczególnie w pamięć zapadł jej jeden z materiałów, który wtedy znalazła na podłodze, ale to już materiał na osobny tekst.

Łatwo uwierzyć, że panią Lucynę w telewizji znali wszyscy, a każdy młody adept w gmachu TVP z zainteresowaniem słuchał tego, co ma mu do powiedzenia. W 1990 roku Lucyna Barcz teoretycznie przeszła na emeryturę, a praktycznie zaczęła pracować w niepełnym wymiarze. 10 lat później zajęła się w ramach walki o czystość językową poprawianiem tekstów dziennikarzy TVP. W 2006 roku obchodziła 50-lecie pracy z TVP. Za swoją działalność zawodową i społeczną (zaangażowana była m.in. w pomoc powodzianom) dostała Honorową Odznakę Komitetu ds. Radia i Telewizji, Złoty Krzyż Zasługi (1978), Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1987) czy Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski (2004). O pani Lucynie, pracy w telewizji, radiu czy gazetach, dużo, dużo więcej można znaleźć w zbiorach archiwów społecznych.

Justyna Bryczkowska

Dziennikarka związana od 2015 roku z portalem Gazeta.pl. Od 2017 skupia się na treściach kulturalnych, a od 2019 roku współprowadzi program „POPKultura”. Przeprowadzała wywiady m.in. z Vigo Mortensenem, Chrisem Hemsworthem, Henry’m Cavillem, Millie Bobby Brown, gitarzystą zespołu Rammstein, gwiazdami „The Last of Us", Conchitą Wurst i najważniejsze – Grażyną Torbicką. Absolwentka warszawskiego Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych, gdzie ukończyła specjalizację Antropologia Współczesności i Animacja Działań Lokalnych.

Zbiory omawiane w artykule

Źródła zewnętrzne

1. Wywiad ze świadkinią historii Lucyną Barcz, przeprowadziła Anna Mizikowska, Archiwum Historii Mówionej, 2012, sygn. AHM_2860
2. Przeciętne wynagrodzenie od 1950 r.”, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, 10.02.2023, zus.pl.
3. „55. rocznica pierwszej audycji TVP”, na podstawie materiału PAP, studentnews.pl.
4. „55. rocznica pierwszej audycji Telewizji Polskiej”, materiał redakcji Wirtualna Polska, 23.10.2007, wiadomosci.wp.pl.